27
stycznia 438 roku do Konstantynopola trafiły relikwie świętego Jana Chryzostoma
„Złotoustego”, doktora Kościoła, nawołującego usilnie do życia w moralności.
Może to przypadkiem, a może nie, w 1581 lat później, czyli 27 stycznia 2019
roku nasza koleżanka Irena Kozłowska obchodziła swoją pięćdziesiątnicę – pół
wieku od swojej pierwszej wycieczki ze Stołecznym Klubem Tatrzańskim. Polską
rządził wtedy jeszcze Władysław Gomułka, Jarosław Kaczyński dopiero od niedawna
się golił, a Donald Tusk chodził do szkoły podstawowej i miał kłopoty z
ułamkami. W Puszczy Kampinoskiej przeważały pola i nieużytki. Z Ławskiej Góry
widziało się Pałac Kultury, a wieś Ławy była gęsto zaludniona. To było zresztą
powodem gwałtownego protestu ówczesnego prezesa Klubu, Michała Misiurewicza,
przeciw wynajęciu w 1976 roku naszej chatki („po co nam chata w środku wsi!”).
Ale w
tę niedzielę było inaczej. Nie ma Gomułki, Kaczyński pewnie się goli, a w
Puszczy jest dużo drzew. Za to, czy Donald Tusk umie dodać 12/13 i 7/21, nie
dałbym złamanego grosza (kilkanaście lat temu publicznie wyraził opinię, że bez
ściągania na maturze z matematyki nie da się zdać). Zresztą, nie wierzę również
w umiejętności Prezesa w tej dziedzinie (nie Prezesa naszego Klubu, tylko
partii politycznej, której nazwa nie trzyma mi się w pamięci). Czytelniku
drogi, zrób mi przyjemność, dodaj te ułamki i wyślij wynik mailem.
Prószył
śnieg, Puszczę przemierzali piechurzy, narciarze i rowerzyści. Podobno był
smog, ale nikt go nie widział, chociaż niektórzy joggerzy nosili
maseczki na twarzach. Zwykli członkowie i sympatycy naszego Klubu rozpoczęli
Pięćdziesiątnicę od zlotu gwiaździstego pod Krzywym Ryjem, u zbiegu zielonego i
żółtego szlaku przy Mogile Powstańców 1863 roku.

Piszący
te słowa przyszedł sobie powolnym krokiem z Truskawia. Pod wiatą koło
Karczmiska zainteresowałem naszym Klubem kilka osób; sprzedałem nawet płytki z
występów Starej Roboty – ludzie brali „w ciemno”, po mojej reklamie. Skojarzyło
mi się to z niemal zerowym odbiorem w Klubie. Wnioski można wyciągać różne.
Wśród życzeń „pod Krzywym Ryjem” dominowało jedno krótkie, lecz treściwe:
„Ireno: następnych 50 lat – a potem pogadamy!” Wygłosiłem laudację. Tekst na
końcu.

W
pewnej chwili wybuchło zamieszanie. Okazało się, że liczba nóg nie jest równa
podwojonej liczbie głów. Najpierw myślano, że jest to błąd rachunkowy z powodu
zbytniego zaczytania, ale ktoś błyskotliwie zauważył, że jedna z uczestniczek
biega po śniegu (w futrze narzuconym na gołe ciało) i z patykiem w zębach. Wydedukował,
że jest ona psem. Istotnie, tak się okazało. Ów pies (czyli suka) okazała się
właścicielką Piotra Surewicza. Uspokojeni, podążyliśmy do Przychylnej Sosny. Prószyło.

Stopping By Woods On A Snowy Evening (Robert Frost, 1874 – 1963)
Przystając
pod lasem w śnieżny wieczór (przekład Stanisława Barańczaka, 1946 – 2014)
Wiem, czyj
to las: znam właścicieli.
Ich dom jest we wsi; gdzieżby mieli
Dojrzeć mnie, gdy spoglądam w mroku
W ich las, po brzegi pełen bieli.
Koń nie wie,
czemu go w pół kroku
Wstrzymałem: żadnych zagród wokół;
Las, lód jeziora – tylko tyle
W ten najciemniejszy wieczór roku.
Dzwonkiem
uprzęży koń co chwilę
Pyta, czy aby się nie mylę.
Tylko ten brzęk – i świst zawiei
W sypiącym gęsto białym pyle.
Ciągnie mnie
w mroczną głąb tej kniei,
Lecz woła trzeźwy świat nadziei
I wiele mil od snu mnie dzieli,
I wiele mil od snu mnie dzieli.
Dygresja:
w filmie „Telefon” (reż. Don Siegel, 1977) ten wiersz aktywował uśpionych
radzieckich agentów w USA.
Wracajmy
do Klubu, naszej małej Puszczy i Ireniady. Za Przychylną Sosną rozćwiartowaliśmy
się na trzy nierówne połowy – spora grupka poszła odwiedzić Chatę. Martwi mnie
mała frekwencja w Chacie, ale z kolei, co tu dużo mówić, chatka trochę
ogranicza.

Jubilatka
co chwila wspominała, jak jest przyjemnie i ogólnie, że jak się tak dobrze
zastanowić to fajnie jest. Przez aklamację podjęliśmy uchwałę, że nie ma nic
lepszego od Klubu, a kto uważa inaczej, jest w mylnym błędzie. Jubilatka jak
adapter wykonywała dwie piosenki. W jednej było, że pewnym klubie (co ja go tak
lubię) jubileusz miała jedna z dam, więc z ochotą, ze Starą Robotą, zaśpiewajmy
ram-pam-pam. Druga mówiła coś o nielegalnych schadzkach młodzieży, czym na
pewno gorszył się wspomniany na początku Jan Złotousty.
Na
drodze do Truskawia ludzi przybywało, las burzał (= robił się coraz burszy),
pod samym Truskawiem przeszliśmy po śniegu po zamarzniętym kanałku – jak wyleje
na wiosnę, to trzeba będzie przepłynąć.
I tak to było. Odwiedzajcie Puszczę, chatę.
Puszczoterapia! M.Sz.

KRZYWY
RYJ, 27 STYCZNIA 2019
Ireno nasza
droga, wznieśmy za twe zdrowie
Kto nie wie,
z jakiej racji, to zaraz podpowiem;
Jest to
wklubowstąpienia Ireny rocznica.
Domyślacie
się, która: tak, pięćdziesiątnica.
Ireno,
jesteś wzorcem dla dam i młodzieży,
Lecz z
urzędu, nie z wieku Tobie się należy.
Wiecie – jej
dowód sprawdzają, widziałem na żywo
Kiedy w
pubie raz rzekła „ja poproszę piwo!”
Kiedyś ktoś
w środku maja zrobił oczy duże
Spytał:
panienki czemu nie ma na maturze?
Takiej
drugiej już nie ma, patrzcie, patrzcie młodzi,
Kto z was
tam, wy fajtłapy, tak po Puszczy chodzi?
Dlatego nam
Irena do Puszczy ucieka
Gdzie i
zwierz przyjazny i miłego człowieka
Znajdzie,
czy na szlaku , czy pod Krzywym Ryjem,
Gdzie zaraz
zobaczymy, czego się napijem!
Kilka słów o
prezesach opowiem ja Klubu …
Ilu ich już
tu było, niech tam, łubudubu.
Jaworska,
Kossobudzki, dwaj Misiurewicze,
Niesiołowski,
Szajewski – innych już nie zliczę.
Przez
minione pół wieku było ich tak wielu…
Lecz żeby
Prezes mógł dosięgnąć celu ,
Musi ostro
pracować, mieć troszeczkę weny,
No i
zdecydowane poparcie Ireny.
Najnowszy
prezes także nie wyjątek,
Też się musi
przykładać, czy czwartek, czy piątek.
Ona to, jak
wieść głosi, przez te długiego lata,
Złowiła
niejednego przecież kandydata.
Tłumacząc mu
dobitnie, czyli: kawa – ława,
Że być w
klubie prezesem to jest piękna sprawa!
To pro
publico bono, zgódź się, kandydacie,
Pozwolę ci w
Sylwestra przenocować w chacie,
Jam się o
swoje buty założyć gotowa,
Że ty w
wyborach przejdziesz – już moja w tym głowa.
Choć
poprzednie prezesy nie były cymbały,
Gdy Ty
będziesz – zmądrzeje znacznie klub nasz cały…
Tak to Irena
zręcznie, jakby od niechcenia,
Kieruje
całym Klubem z tylnego siedzenia.
Umiejętnie
pociąga za konkretne sznurki,
Jeszcze za
to dostaje od Klubu laurki.
Weź kto
gitarę i zagraj. Zagraj Tadeuszu,
Zaśpiewaj
coś słodkiego dla Ireny uszu …
A wszyscy
pod Irenę toast wypijemy
A kto tego
nie zrobi – w dwa kije weźmiemy.